Zimą na torach cz. I

Obawiam się, że to będzie trochę opowiadanie o „oczywistej oczywistości”, ale niech tam. Otóż zimą pada śnieg i temperatura spada poniżej zera. Zimą wieje wiatr, który na otwartych przestrzeniach przemieszcza ważące wiele ton zaspy śniegu. Zdarza się, że w kierunku torów kolejowych. Dzieje się tak bez względu na to, jak nowoczesne pociągi jeżdżą po naszych torach. Nie ma też znaczenia, kiedy ostatnio remontowano tory. Przyroda robi swoje i już.

A na kolei? Na kolei zima to czas nerwowego oczekiwania na prognozę pogody i informacje z trasy. Pod tym względem niewiele się zmieniło od początku, to znaczy od czasów, w których lokomotywy przestały być ciekawostkami i zaczęły pokonywać trasy liczące setki kilometrów w zróżnicowanym terenie i w każdych warunkach atmosferycznych.

Od tamtego czasu wiele się zmieniło: lokomotywy mają mocniejsze silniki, maszyniści pracują w ogrzewanych i wygodniejszych kabinach, zwrotnice są sterowane zdalnie, mają elektryczne napędy i w dodatku są podgrzewane. Elektryczne ogrzewanie wagonów pasażerskich jest mniej kapryśne od parowego. Nawet klimat się zmienia i zima straszy mrozami jakby rzadziej.

Jednak kiedy już „przyjdzie co do czego” reguły gry są te same: trzeba przejechać, najlepiej z jak najmniejszym opóźnieniem. Więc po pierwsze na torach ma nie być „tego białego”. Od tego są pługi, też coraz doskonalsze i wciąż te same drewniane płotki rozkładane wśród pól wzdłuż torów. Nie przestawiajcie ich podczas zimowych spacerów. Stoją tam, gdzie je postawiono po to, żeby zatrzymać przed torami luźny, sypki śnieg nawiewany wiatrem. A jeśli będziecie kiedyś w Rabce Zdroju dołóżcie jeszcze odrobinę drogi i odwiedźcie skansen kolejowy w Chabówce. Tam zobaczycie pługi śnieżne, które ratowały rozkład jazdy a często i życie pasażerów w epoce parowozów.